Wyprawa

W ekstremalnych warunkach wysiłek początkowo przygniata nas do ziemi. Jeżeli damy sobie z tym radę, uwolniona energia może nie tylko zaprowadzić nas do celu, a także ponieść dalej.

Na początku drogi na biegun północny czuliśmy się z Wojtkiem Moskalem jak w kleszczach. Dojście do celu wydawało się w tych pierwszych dniach nierealne. Miejsce okazało się o wiele bardziej wymagające niż Grenlandia. Kiedy przylecieliśmy do Resolute Bay, bazy zbudowanej na lodzie, spotkaliśmy tam Basela Jesudasona, Hindusa z Madrasu, eksperta w sprawach wypraw polarnych. Widział już wiele ekspedycji, zwłaszcza takich, którym się nie udało.

Gdy pochwaliliśmy się, że przeszliśmy Grenlandię, powiedział: „Chłopcy, Grenlandia to spacer, zapomnijcie o tym”. I rzeczywiście, w porównaniu z drogą na biegun północny przejście Grenlandii było jak spacer po plaży. Sądziłem, że to jeden szczebel wyżej, a różnica była kolosalna.

Czytałem wiele opisów wypraw na biegun, ale nie do końca je pojąłem. Na zdjęciach wyglądało to strasznie. Przez opuchniętą i odmrożoną twarz człowiek, który miał dwadzieścia kilka lat, wyglądał jak sześćdziesięciolatek. Szczeliny z wodą, w które można wpaść przy minus sześćdziesięciu stopniach, budziły przerażenie. Ale gdzieś w głębokich pokładach świadomości nie traciłem przekonania, że jakoś to będzie i nic złego mi się nie stanie. Zdjęcia z bieguna północnego mogły budzić przerażenie, ale gdy już człowiek raz się przeraził, to potem przyjmował, że jakoś to będzie.

Kiedy uda nam się zaadaptować do naprawdę trudnych warunków, czujemy przypływ sił i zaczynamy szukać następnych wyzwań. Pamiętam, że myślałem o pisaniu książek, przeprowadzaniu wywiadów z ciekawymi ludźmi i snułem kolejne scenariusze swojego życia. Energia, którą wcześniej zużywałem na pokonywanie przestrzeni, została uwolniona. W codziennym życiu nie mamy ani sposobności, ani siły, by marzyć o wielkich projektach. Mnie umysł podsuwał wtedy różne wizje. Po raz pierwszy pojawił się biegun południowy

Zdałem sobie sprawę z tego, że droga, której niezwykłość zacząłem dopiero odkrywać, skończy się. I co będzie dalej? Najchętniej poszedłbym przed siebie, na Spitsbergen, a może nawet przez całą Arktykę… Było to jednak niemożliwe ze względów logistycznych, a poza tym byliśmy już mocno wyczerpani. Niemniej błądziła w mojej głowie myśl, że wyprawa nie musi się skończyć na biegunie północnym. To, co pamiętam bardzo wyraźnie, to poczucie harmonii z przestrzenią i żal, że nie zaplanowaliśmy trawersu całej Arktyki.

Drugą myślą było to, żeby iść na biegun południowy. Przy tym od początku intuicja mówiła mi, że to będzie samotna wyprawa. Szło nam się z Wojtkiem bardzo dobrze, stanowiliśmy zgrany duet, ale wizja wyprawy na biegun południowy była inna. Pamiętałem, że Wojtek z natury jest raczej sceptykiem, bardzo ostrożnie podchodzi do dużych projektów, nie ekscytuje się nimi. Gdybym mu wtedy powiedział o swoim pomyśle, mógłby zgasić mój zapał, uznając, że to nierealne czy pozbawione sensu.

Kiedy pojawia się w naszej głowie fascynujący plan, nie musimy tego od razu rozgłaszać na prawo i lewo. Duże projekty są bardzo wrażliwe, czasem się nie udają z powodu jednego chybionego kroku, jednej rozmowy. Na pewnym etapie warto poddać plan testowi i wtedy przydaje się jakiś sceptyk. Ale najpierw trzeba pozwolić, żeby idea okrzepła i dojrzała, bo na początku jest jak wątła roślina. Warto wtedy rozmawiać z ludźmi, którzy są gotowi nas wspierać.

W ekstremalnych warunkach wysiłek początkowo przygniata nas do ziemi. Jeżeli damy sobie z tym radę, uwolniona energia może nie tylko zaprowadzić nas do założonego celu, ale także ponieść dalej. Zawsze pomaga spojrzenie na sytuację z innej perspektywy. Póki skupiamy się wyłącznie na naszym celu i dążeniu do niego, możemy przegapić inne szanse. Warto co jakiś czas porównać naszą wyprawę z inną, jeszcze trudniejszą. Wielość perspektyw jest ważna w realizowaniu projektów. Oczywiście nie może być tak, że absorbuje nas dziesięć projektów na raz, bo wtedy nie zrobimy nic. Trzeba być mocno zaangażowanym w jeden, ale też mieć otwarty umysł.

Mnie bardzo pomogło szukanie oparcia w głębi siebie, znajdowanie słów czy zdań, które mogą nas prowadzić. Potrzebny jest nam w takich chwilach swoisty kompas, który mimo wszystkich przeszkód wskazuje, że powinniśmy iść naprzód. Pamiętam, że w drodze na biegun północny takim kompasem były dla mnie zdania z książki Przekroczyć próg nadziei, wywiadu z Janem Pawłem II.

Aby pokonać opór materii, najważniejsza jest siła psychiczna. Musimy ją skądś czerpać. Gdy jej brakuje, trzeba szukać czegoś, co ją pobudzi, dotrzeć do głębszych pokładów energii. Bez tego łatwo zgasnąć, stwierdzić, że się nie da rady, zawrócić i uznać, że lepiej spróbować następnym razem. Sztuka polega na tym, żeby do końca, dopóki nie wyczerpały się wszystkie możliwości, podtrzymywać w sobie płomień. Właściwie w każdej mojej wyprawie pojawiały się momenty, kiedy wydawało się, że już nic nie można zrobić. Trzeba było wtedy wskrzeszać w sobie nadzieję, a potem podtrzymywać ją każdego kolejnego dnia.

Jakie są twoje amulety, które mogą podtrzymywać nadzieję w beznadziejnych sytuacjach? Czy będą to zdania, zdarzenia, wspomnienia, piosenki czy jeszcze coś innego?

Kontynuuj z ebookiem

Wyprawa

24.90,-

Czytaj fragmenty